Kawa i papierosy
Lubię czytać książki o książkach i pisaniu. Mam nawet specjalną półkę, na której panoszą się tego typu lektury. Dobór autorów jest oczywiście subiektywny. Są tam eseje, są biografie pisarzy, ale również powieści, w których istotną rolę odgrywa książka i czytanie. Niedawno dołączyły do nich dwie książki od dawna stanowiące mój mroczny przedmiot pożądania. Pierwszą jest "Alchemia słowa" Jana Parandowskiego, o której jeszcze napiszę. Drugą - "Ex libris. Wyznania czytelnika" Anne Fadiman.
Anne Fadiman jest amerykańskim krytykiem literackim, Pasję czytania i pisania o książkach ma zakodowaną w genach - wyrosła w domu, w którym otaczały ją książki, wśród ludzi, którzy namiętność do czytania i do słowa pielęgnowali równie czule, jak inni swoje ogrody lub salony.
Esej jest trudnym i wymagającym gatunkiem literackim. Pozornie - swobodny, potoczysty, wije się i płynie jak strumyk przez majową łąkę. Wymaga jednak żelaznej dyscypliny – dygresje nie mogą być zbyt rozległe, nie można za często zbaczać ze szlaku - bo nierozważnie postawiony krok może zakończyć się upadkiem w przepaść. Możliwe, że to piękna śmierć – utonąć w potoku słów, ale może ona również oznaczać śmierć czytelnika – zniechęcenie, porzucenie kontaktu z autorem.
Eseje wymagają od autora również ogromnej erudycyjności. Problem poddany refleksji przez autora wymaga naświetlenia. Autor nie dąży wprawdzie do wyczerpania tematu, ale do przedstawienia swojego punktu widzenia – sięga zatem po rozmaite argumenty, skojarzenia. Eseje są intertekstualne (trudne słowo), wypełnione szeptami o książkach i między książkami. W pewnym sensie – można powiedzieć, że esej stanowi pewnego rodzaju popis – wiedzy, oczytania.
Eseje również odznaczają się dużą dawką subiektywizmu. Perspektywa autorki jest w jej esejach wszechobecna. Pisze w sposób nie pozostawiający wątpliwości, że omawiane przez nią książki i problemy z nimi związane są ważnym elementem jej życia. Przypomina to nieco oddychanie literaturą, która umieszczona w kontekście własnej biografii nabiera nowych znaczeń i smaków. Taki sposób odbioru – czytanie osobiste – jest również, jak może zauważyliście – również i mi bliski. Mogłabym oczywiście zdać „na sucho” relację z lektury – napisać o czym jest, jakie problemy porusza. Zachować badawczy dystans. A jednak lubię dodawać informacje o tym, w jakim nastroju byłam, kiedy coś czytałam, gdzie to miało miejsce, jak doszło do tego, że właśnie w tym, a nie innym momencie drogi - moja i danej książki – skrzyżowały się i co z tego spotkania wynikło.
Refleksje, które snuje Fadiman w zbiorze Ex Libris. Wyznania czytelnika są rozmaite. Każdy czytelnik znajdzie tu coś dla siebie. Fadiman pisze m. in. o dedykacjach, ustawianiu zbiorów, specjalnej półce, która mieści książki bliskie sercu czytelnika, traktowaniu książek, wieloczłonowcach i problemach, które się z nimi wiążą, korektorskim zamiłowaniu rodziny Fadimanów.
Z prawdziwą przyjemnością przeczytałam esej o traktowaniu książek (Tak nie wolno obchodzić się z książką). O mój Boże, przyjemność to chyba zbyt słabe słowo, by oddać ten ekstatyczny stan, w którym po jego lekturze się znalazłam… Autorka pisze tu o dwóch rodzajach miłości, którymi można darzyć książki:
Przez następnych trzydzieści lat dojrzewała we mnie świadomość, że tak jak człowieka można kochać na więcej niż jeden sposobów, tak istnieje więcej niż jeden sposób kochania książek. Pokojówka wierzyła w miłość dworską. Fizyczna istota książki była dla niej święta, jej forma nierozdzielna z treścią; kochanek winien jej platoniczne uwielbienie i szlachetne, acz z góry skazane na niepowodzenie wysiłki zachowania po wieczne czasu stanu nieskalanej czystości, w jakim książka opuściła księgarnię. Rodzina Fadimanów wierzyła w miłość zmysłową. Dla nas święte były słowa książki – ale służące im papier, tkanina, karton, klej, nici i farba drukarska stanowiły zaledwie naczynie, i wolno było obchodzić się z nim tak rozpustnie, jak dyktowała żądza lub pragmatyzm, bez obawy popełnienia świętokradztwa. Bezlitosne używanie nie świadczyło o braku szacunku, lecz o zażyłości. (s. 50)
Ja zaliczam się stanowczo do tych, którzy kochają książki w sposób zmysłowy. Zaginam rogi (żeby szybciej trafić do fragmentów, które lubię – większość moich ulubionych książek jest tak „pozaginana”, jakoś nie mogę się przekonać do stosowania na dłuższą metę samoprzylepnych kartek), jeśli tylko książka ze mną współpracuje – to kładę ją grzbietem do góry (nie z każdą mogę tak postąpić – wiele książek wydanych przed 1989 roku ledwo dają się otworzyć – każda mocniejsza ingerencja w ich strukturę mogłaby się zakończyć pęknięciem i rozsypaniem kartek). Co jeszcze? Piszę po książkach (ołówkiem). Jem przy czytaniu. Piję. Moją „starą” Madame Libery pokrywały cętki kawy – parsknęłam śmiechem, kiedy czytałam rozmowę głównego bohatera z reżyserem teatralnym. „Tamta” Madame poszła w świat – pożyczyłam na wieczne nieoddanie. Odkupiony egzemplarz jest nowy i nieznośnie dziewiczy.
Wprawdzie nie wyrywam kartek i rozdziałów, tak jak ojciec Anne Fadiman, żeby zmniejszyć ciężar książek w miękkich okładkach czytanych w czasie podróży samolotem, ale może wynika to z tego, że po prostu samolotami nie latam. Nie czytam ich też, jak jej mąż, w saunie – bo do niej nie uczęszczam. Za to zdarza mi się czytać w wannie, co kończy się niekiedy podtopieniem. Na wzór Thomasa Jeffersona nie siekam bezcennych pierwodruków, bo ich nie posiadam. Najstarsza książka w moich zbiorach ma 110 lat i jest dla mnie pewnego rodzaju polisą – jak mi zabraknie kiedyś na mleko, to ją oddam do antykwariatu ;)
Małgorzata Musierowicz przyznawała się kiedyś, że zdziera z książek brzydkie okładki. Radykalne :) Ja ograniczam się do dobrodziejstwa, które niesie ze sobą szary papier. Czy Musierowicz kocha książki w sposób zmysłowy? ;)
Inna sprawa, że w sposób poufały i zmysłowy traktuję tylko książki własne – z pożyczonymi od znajomych się cackam, chucham na nie i dmucham, żeby przez przypadek nie stała im się najmniejsza krzywda. Dotyczy to również książek wypożyczanych z biblioteki.
Zauważyłam, że w wielu recenzjach właśnie temu esejowi poświęca się sporo miejsca – tak jak twórcy blogów dzielą się na kochających w sposób dworski i zmysłowy. Odnoszę wrażenie, że ci ostatni stanowią zdecydowaną mniejszość. W jednym z łańcuszków było pytanie o to, czy używasz zakładek, czy zaginasz „ośle rogi”. Większość osób odpowiadała, że używa zakładek. Ci, którzy zaginali rogi – przyznawali się do tego „ze wstydem”. A właściwie dlaczego mamy się tego wstydzić? Książka jest dla mnie nie obiektem muzealnym, lecz artykułem pierwszej potrzeby. Przeżywamy ze sobą czas wspólnie – ja zużywam oczy i czas, ona – zużywa się. Uważam, że to normalne. Również zdarza mi się używać zakładek (gubię – zwłaszcza te ulubione), ale też biletów, notatek, starych recept. Ostatnio znalazłam w książce, którą wzięłam do recenzowania zapakowany fabrycznie plaster antynikotynowy – pamiątka po czasach zrywania z nałogiem ;)
Z prawdziwą przyjemnością przeczytałam eseje o Zaślubinach księgozbiorów oraz Książkowym imperium pana premiera. Również mam dylematy związane nie tylko z pomieszczeniem zbiorów na półkach (rozłażą się, gdzie chcą), ale i ze sposobem ich ustawienia. Po kilku latach eksperymentów zdecydowałam się na ustawienie książek wg autorów i krajów, z których pochodzą. Mam zatem dwie półki, na których upchnęłam literaturę polską (klasyka i współczesność), po jednej na literaturę francuską, niemiecko-skandynawską, angielską, amerykańską, włosko-hiszpańsko-rosyjską czy „antypody”. Oddzielną część księgozbioru stanowią książki naukowe. Przy biurku stoją półki z książkami, które wykorzystuję w pracy. Oddzielną półkę mają również czytadła (jakoś nie umiem postawić książki Grocholi – a mam jedną, obok opowiadań Andrzejewskiego – nie żebym uznawała to za profanację, ale boję się, że te książki by się pokłóciły ze sobą), biografie, literatura dziecięca oraz piętrzące się na szafce powieści w oryginale oraz książki o książkach. „Kąt letni” zdominowany został przez półki z klasyką kryminału. Nowe kryminały zajmują jedną belkę pod sufitem, thrillery – drugą. Stolik w „kącie zimowym” i stolik nocny oraz łóżko zarzucone są nowymi nabytkami oraz książkami, które wybrałam do bieżącego czytania (właśnie je policzyłam – jest ich -uwaga, uwaga… 78 – to dobry rok czytania w moim przypadku, ale grunt, to mieć z czego wybierać). W samych zbiorach trudno szukać większego porządku – chronologicznego i alfabetycznego zwłaszcza. Stendhal stoi obok Moliera, Edith Wharton rozpycha się obok Capote’a, a James Joyce walczy o miejsce z Walterem Scottem. Obiecuję sobie, że pewnego dnia zrobię tam porządek, ale przypuszczam, że stanie się to dopiero w momencie wyprowadzki do własnego mieszkania. Czyli nigdy. Tak czy inaczej – lubię mój pokój – bez względu na to, gdzie się spojrzy, po wejściu do niego widać książki ;) I nie można przed nimi umknąć wzrokiem.
Wracając do esejów Fadiman… Korektorskie zapędy jej rodziny przypomniały mi mój „feler” wyszukiwania braków w książkach i kartach dań w restauracjach. Kiedyś nosiłam ze sobą flamaster, którym poprawiałam błędy ortograficzne w wulgaryzmach na murach :) Esej Słowa na szmucpaginie przypomniał mi moje własne dylematy dotyczące tworzenia dedykacji, a Prawdziwa kobiecość – refleksje związane z kobietami w literaturze. Wieczny atrament to zapis niemalże moich dylematów. Lubię do pisania używać pióra i mam prawdziwego „hopla” na punkcie wyboru materiałów piśmienniczych (nie tylko pióra, atramentu, ale również papieru). Swego czasu pochlebiałam sobie, że ten „fetysz” stanowi pewnego rodzaju łącznik pomiędzy mną a Virginią Woolf ;)
Trudno opisać mi wszystkie eseje – bo każdemu mogłabym poświęcić oddzielny wpis – a ten „spuchł” już niemiłosiernie. Czytałam je, jak widać, w sposób „osobisty” i przy opisie znów mnie poniosło – miało być o książce, a wyszło o mnie…
Spotkania z esejami Fadiman przypominają mi spotkania z przyjaciółką na popołudniowej kawie i ploteczkach o książkach. Są ciepłe, lekkie, zabawne i nieprzeintelektualizowane. Jednocześnie zastanawiam się, czy jest to lektura obowiązkowa dla każdego bibliofila czy mola książkowego. Jeśli tak, to ja się do nich chyba nie zaliczam. Książki są moją pasją – czytać uwielbiam, ale mianem „mola książkowego” bym się nie określiła. Chyba, że ze względu na specyficzną właściwość moli, które sieją spustoszenie w miejscach, w których się pojawiają ;)
Uroku esejom Fadiman dodawały również dopowiedzenia autorstwa Jana Gondrowicza. Dopowiedzenia – a nie przypisy – podane lekko, z przymrużeniem oka, bez irytującej naukowości. A jednak spełniają swoją funkcję – ba, można je czytać z równą przyjemnością, jak eseje Fadiman.
"Ex libris" to książka wielokrotnego użytku. Tym bardziej cieszę się, że Wydawnictwo Znak zadbało o jej odpowiednie wydanie - piękna szata graficzna, przyjemny papier, twarde okładki - to wszystko sprawi, że przy kolejnych powrotach nawet przy moim barbarzyństwie (miłość zmysłowa się kłania) - nie doprowadzę książki do stanu rozkładu.
Dla zainteresowanych podaję link do wywiadu z Fadiman. Polecam – bardzo przyjemnie się go czyta.
Komentarze (2)
Dodaj komentarzwidzę że masz takie same 'ale' jak Elenoir i ja, Fadiman jest trochę zbyt fanatyczna, prawda? chyba że źle Cię zrozumiałam
Jest fanatyczna, ale to jest ten rodzaj fanatyzmu, który mnie aż tak bardzo nie razi. Przynajmniej bym od niej nie dostała po uszach za zaginanie rogów i spanie z książkami :D Fanatyzm - bez autoironii - jest uprawiany na niektórych blogach ;)
Inna sprawa, że średnio byłam w stanie uwierzyć w perypetie jej rodziny - jest taka słodka... Borejkowa. Skojarzenie z powieściami Musierowicz miałam od pierwszych stron i mi nie przeszło. Dopiero później przegrzebałam internet i przeczytałam o tym, że jej ojciec zmarł rok po wydaniu tego tomu eseju, a kilka lat później jej matka popełniła samobójstwo. Zastanawiam się, czy gdyby Fadiman pisała tę książkę dłużej, to czy również byłaby ona (książka a nie Fadiman) przesiąknięta takim... amerykańskim optymizmem.
Inna sprawa, że nie często zdarza mi się czytać tego rodzaju eseje - polska szkoła jest jednak nieco inna. A Fadiman potraktowałam jak smaczne ciastko do popołudniowej gorzkiej kawy. Od czasu do czasu można zgrzeszyć i nie odczuwać później kompulsywnej potrzeby niewychodzenia z siłowni ;)